środa, 30 grudnia 2015

Frustracja

    
         No cóż, znów wygrały obowiązki nad przyjemnościami. Nie potrafię sobie jakoś odpuścić pewnych rzeczy. Mąż w delegacji wcale mi nie pomaga w skupieniu się na przyjemnościach. Jutro sylwester a ja pomimo, że mam wolne w teorii, to muszę iść do pracy. Sylwester hmm.... u rodziców. Beznadzieja, jestem zbyt mało asertywna. Robię to, co powinnam, a nie to czego ja tak naprawdę chcę. Chcę to zmienić. Chcę żyć po swojemu ! Tak zamierzam od  nowego roku.  
         Ostatnimi czasy czuję, że frustracja narasta we mnie. Dzieje się tak z powodu rutyny, jaka zapanowała w moim życiu odkąd wyszłam za mąż. Praca, dom, pranie, gotowanie, sprzątanie. Te wszystkie obowiązki sprawiają, że kiedy przychodzi wieczór  ja nie mam ochoty na seks, bo jestem zmęczona. Przypominając sobie czasy narzeczeństwa, uświadamiam sobie że tęsknię za nimi bardzo. A to dopiero 8 miesięcy po ślubie. Te emocje miedzy Nami, wszystko było inaczej. Czy lepiej? Nie wiem sama, myślę że ani lepiej ani gorzej. Jest po prostu - inaczej. Poza tym studiowałam w Bydgoszczy, życie zaskakiwało mnie każdego dnia. Lubiłam te ,,problemy''. Znajomi, wykłady, zajęcia i pisanie magisterki u bardzo wymagającego Pana profesora sprawiało, że ciągle byłam w biegu. Tego właśnie potrzebuję. A teraz co mam, praca na 1/2 etatu, a potem obowiązki perfect housewife :D Potrzebuję czegoś, co zajęłoby mi czas wolny. I w tej chwili pomyślałam właśnie, że dziecko byłoby tym czymś. Problem jedynie w tym, że najprawdopodobniej będę mieć kłopot z zajściem w ciążę. Poza tym jakoś nie jestem przekonana, że teraz jest ten czas na powiększenie rodziny. Patrząc na szwagierkę , która jest już w 2 ciąży, myślę że to zbyt duży obowiązek dla mnie, jako tak zajętej utrzymaniem domu w perfekcyjnym porządku młodej żonki. Chyba nie podołałabym temu, najpierw muszę oduczyć się perfekcji przechodzącej we frustrację....
Praca w szpitalu na te marne 1/2 etatu wpływa niekorzystnie na moje zadowolenie z aktywności zawodowej. Jak wiadomo młoda, czyli popychadło. To tu, to tam i właściwie zero kontaktu z pacjentem, na takim poziomie jakim bym chciała. Czasami myślę sobie, że te ciężkich pięć lat studiów (dla mnie ciężkich, bo uważam się odpowiedzialna za swoje decyzje zawodowe, tym samym za zdrowie i życie innych ludzi, ludzi którzy są czyimiś dziećmi, rodzicami, współmałżonkami) nie było mi do niczego potrzebne. Inni całe studia imprezowali, olewali temat, a teraz mają pracę dużo lepiej płatną ode mnie tylko dlatego, że zostali w dużym mieście... Przykre ale prawdziwe. Właściwie nie chcę, by to brzmiało jak użalanie się nad sobą, ale niestety zdaję sobie sprawę, że jednak tak to wygląda. Ja nie mam pretensji, że ktoś ma lepiej niż ja, bo sama tak wybrałam. To była świadoma decyzja, żeby wrócić do małej wioski. Kocham ten krajobraz, tę ciszą, prywatność. Ale potrzebuję sensownych działań na co dzień. Może powinnam pomyśleć o jakimś stowarzyszeniu, czy chociażby wolontariacie na dobry początek. Chcę robić coś, co pomaga innym, daje im radość. Wtedy będę czuć się szczęśliwa. Coraz częściej myślę , że jednak nie jestem osobą, dla której rodzina jest wszystkim. Mąż jest bardzo ważny w moim życiu, ale nie jest on jedyną ważną rzeczą w życiu. Dlatego będzie musiał się pogodzić, że żona chce być również potrzebna innym, obcym ludziom, którzy potrzebują wsparcia od innych. Może kiedyś ktoś z Nas będzie potrzebował takiej pomocy? Nie wiadomo jak potoczą się Nasze losy, dlatego nie pozwolę sobie na żałowanie swoich decyzji w dorosłym, już samodzielnym życiu....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz